2024_DSC1245

Odpowiedzialność cywilna przedsiębiorcy

10 min.

Inne

W ubezpieczeniach OC mamy przynajmniej dwie perspektywy widzenia czym jest ryzyko odpowiedzialności cywilnej – klienta i ubezpieczyciela. Czasem zdarzy się, że te punkty widzenia się pokrywają. Co zrobić, aby ryzyko, które widzi ubezpieczyciel, stało się również ryzykiem dostrzeganym i przenoszonym w ramach ubezpieczenia przez klienta na towarzystwo? Jeśli nie znajdziemy wspólnej perspektywy, będziemy mogli wciąż tylko parafrazować stare jak sport powiedzenie: Bramka jest wtedy, kiedy sędzia powie, że jest bramka.

Wyzwanie, przed którym stoi polski rynek ubezpieczeń OC odzwierciedlają liczby: udział ubezpieczeń OC innych niż komunikacyjne w ubezpieczeniach non-life w Polsce to 5,5%, a w Unii Europejskiej już 10%. Dlaczego? Odpowiedzi jest sporo: od wciąż niskiej świadomości prawnej społeczeństwa, zapóźnienia gospodarczego, niskiego poziomu „wolnych” budżetów, aby finansować coś więcej niż bezpośredni koszt wytworzenia usługi czy produktu. Postawiłbym jednak tezę, że źródło problemu jest bardziej prozaiczne, co wcale nie znaczy, że jest łatwy do skorygowania. Na bazie wielu rozmów z przedsiębiorcami uważam, że oni świetnie rozumieją swoją odpowiedzialność cywilną. Tyle, że inaczej niż ubezpieczyciele. I nie są to definicje przeciwstawne, one są tylko rozdzielne. To co ubezpieczyciele chcą ubezpieczać, niekoniecznie w świadomości klienta jest problemem, który do ubezpieczenia należałoby przenieść. To, co widzą jako problem przedsiębiorcy niekoniecznie jest tym, co gotowi są wziąć na siebie ubezpieczyciele.

Dwa spojrzenia

Odpowiedzialność cywilna przedsiębiorcy to z jego perspektywy odpowiedzialność za dotrzymanie terminów, dostarczenie towaru, poprawne wykonanie usługi, płatność za towar. Ponadto odpowiedzialność za dopełnienie zobowiązań gwarancyjnych, wypełnienie obowiązków wynikających z rękojmi.

Odpowiedzialność cywilna przedsiębiorcy z perspektywy ubezpieczyciela to możliwa szkoda w dobrach osób trzecich, która powstała wskutek aktywności lub jej braku tam, gdzie była wymagana. Jaka szkoda? A taka, jak ją ubezpieczyciel zdefiniuje. Samych definicji bogactwo, ale idea wspólna: towarzystwo ubezpieczeń chętnie sfinansuje uszczerbek poniesiony przez poszkodowanego, któremu ubezpieczony uszkodził jego mienie lub pokrzywdził powodując uszczerbek na zdrowiu, czy też nawet naprawiając – dające się oddać w wymiarze finansowym – konsekwencje śmierci. Do tego dołoży wolę zapłacenia czystych strat finansowych. Innymi słowy: jeśli to, co się stało to nie szkoda w rzeczach, jeśli nie szkoda na osobie, to jest to właśnie czysta strata. Proste. Wracamy więc do perspektywy przedsiębiorcy, który jak najbardziej to wszystko rozumie – jest przecież stratą jego klienta, gdy mu na czas nie wykona usługi, jest przecież stratą jego kontrahenta, gdy mu nie zdoła zapłacić. I tu powstaje pierwsza bariera na styku przedsiębiorca – towarzystwo ubezpieczeń. Mówimy o OC, ale każdy o innym...

I tak oto mamy dwa zbiory OC. Z jednej strony tego wyrosłego na gruncie ubezpieczeń i z drugiej tego wyrosłego na gruncie intuicji przedsiębiorcy – oba poparte prawem. W zbiorze pierwszym – pod  hasłem odpowiedzialność cywilna – przedsiębiorca rozważa o tym, co odczuwa jako problem na co dzień, który być może da się wytransferować na zewnątrz. W zbiorze drugim mówimy o tym, co spełnia się co do zasady nieczęsto, jest wynikiem błędu, odchylenia od normy, ale jednocześnie przynosi skutek negatywny w postaci strat opisanych np. w kodeksie cywilnym jako czyny niedozwolone (art. 415 KC i nast.) czy skutki niewykonania zobowiązań (art. 471 KC i nast.). Strat u innych niż nasz ubezpieczony.

Punkty wspólne

Aby w tym układzie odniesień znaleźć punkty wspólne wszyscy muszą się intelektualnie natrudzić, a nierzadko poprosić o wsparcie prawników. Sytuacja wyjściowa nie jest prosta, bo mamy klienta widzącego swoje ryzyko głównie przez pryzmat niezrealizowania biznesowych (czyt. umownych) obietnic. Z drugiej strony mamy ubezpieczyciela widzącego ryzyko klienta przez pryzmat potencjału uszkodzeń cudzego mienia, ciała czy nawet tak ochoczo oferowanych czystych strat finansowych. Co ciekawe i pierwszy ma rację, i drugi ma rację. Pierwszy wie, czego się „boi”, bo to w końcu jego biznes. Drugi wie, że tego strachu zdjąć z klienta nie może, bo nie jest rolą ubezpieczyciela bycie bezpośrednim gwarantem powodzenia w biznesie przedsiębiorcy. Wie za to, że rzeczywistość może go przygnieść, gdy przyjdzie roszczenie, nie tyle o zapłatę zaległej faktury, ale za przestój zakładu, w którym tenże przedsiębiorca prowadził prace porządkowe i „przy okazji”, niechcący zatrzymał linię produkcyjną.

Co więc przedsiębiorca musi dostrzec, aby zechciał zaakceptować fakt, że pomimo braku możliwości ubezpieczenia takiego OC, jakie mu wyobraźnia podpowiada, jest także OC, które go realnie dotyczy i które warte jest wobec tego odrobiny refleksji i transferu ryzyka do tych, którzy takie ryzyko są gotowi przyjąć, czyli ubezpieczycieli?

Czy dotyczy to wszystkich przedsiębiorców? Oczywiście nie. Ci, co z natury swego biznesu „wytwarzają” szkody frekwencyjne, świetnie rozumieją rolę ubezpieczyciela w kontekście ubezpieczeń OC, choć często traktują go tylko jako serwisanta roszczeń. Tak czy inaczej tu już mamy punkt zaczepienia i nie ma potrzeby, aby ubezpieczyciel takiemu klientowi uzasadniał logikę ubezpieczenia OC. Przedsiębiorca szkodzi innym, przedsiębiorca musi za to płacić, przedsiębiorca nie chce płacić, przedsiębiorca chce, żeby ubezpieczyciel płacił za przedsiębiorcę, przedsiębiorca chce to ubezpieczyć. Z perspektywy ubezpieczyciela jest to typ zdarzeń o charakterze deliktu, wymagający oceny roszczeń przez pryzmat ogólnie obowiązujących przepisów prawa cywilnego, bez konieczności zagłębiania się w meandry niezrealizowanego zobowiązania, bo nie ono jest źródłem powstania szkody. Tak więc jest wspólna przestrzeń rozumienia, czym jest odpowiedzialność cywilna, którą ubezpieczamy. Wywodząca się nie z akademickich dyskusji, tylko z realnej potrzeby, z konkretnych doświadczeń przedsiębiorcy i ubezpieczycieli.

Inną grupę stanowią ci przedsiębiorcy, którzy szkodzą przy okazji wykonywania zobowiązania umownego i też zdarza się im robić to na tyle często, aby ubezpieczeń OC pożądać. Branża budowlana, branża usług ochroniarskich. Tu postrzeganie użyteczności ubezpieczeń OC też nie jest najgorsze, bo też bywają one użyteczne w praktyce, na co dzień, a nie tylko w rysowanej daleką, „underwritingową” perspektywą przyszłości. Oczywiście prowadzący biznes w tej grupie „świadomości” też wprawdzie chętnie znaleźliby oparcie finansowe gdzieś poza swoim majątkiem, gdy wyrządzą szkodę swojemu podwykonawcy polegającą na braku zapłaty za wykonane prace, ponieważ… akurat nie mają na to środków. Albo chętnie oddali by ciężar finansowania napraw gwarancyjnych, które muszą realizować wobec swoich klientów. Godzą się jednak, że niekoniecznie brak ochrony polisy OC na takie sytuacje oznacza „pustkę” tejże polisy. Bo przecież nieraz zachlapali farbą z malowanej elewacji, dostarczyli wadliwy półprodukt, utracili chronione mienie czy doświadczyli wypadku przy pracy. Oni też oczekiwania wobec towarzystwa mają szersze, ale doświadczają zasadności tych dostępnych ubezpieczeń OC.

Uświadomić potrzebę

Jak jednak trafić do tych, którzy twierdzą, że są „bezszkodowi”? Jak sprowokować poważną dyskusję z tymi, którzy przez pryzmat wymienionych wyżej doświadczeń akceptują „służebną” rolę ubezpieczenia OC, ale ich potencjału dla stabilizacji aktywów przedsiębiorstwa nie dostrzegają?

Czy duża „otwartość” na dostrzeżenie źdźbła w cudzym oku pomogłaby nam w ramach kontrastu zwrócić uwagę na belkę w oku swoim? Przekonanie, że ja nie szkodzę, że tylko inni, bo mają niedoświadczoną kadrę, są niesprawni technicznie, są nienowocześnie zarządzani, bo… Mamy tendencję, aby u innych ten potencjał szkód OC dostrzegać szybciej. Może to jest sposób na ożywienie dyskusji o potrzebie ubezpieczenia OC u tych przedsiębiorców którzy, niesieni wiarą we własne siły i profesjonalizm, nie chcą uwierzyć, że mogliby być choćby pośrednimi beneficjentami ubezpieczenia tak nieuchwytnego aktywa, jakim jest ich własna odpowiedzialność. A stąd już blisko do zaakceptowania własnego ograniczenia w możliwościach zarządzania ryzykiem!

Martwe pole

Produkcja napojów spożywanych masowo, nowoczesny zakład w procesie modernizacji. Właściciel zakładu zleca prace mające na celu poprawę wydajności linii produkcyjnej i jej rozbudowę. Zleca prace przedsiębiorcy, który specjalizuje się w takich usługach. Świadczy je od lat, także na rzecz naszego producenta. Godny zaufania. Pracownik tego usługodawcy wykonując powierzone zadanie używa narzędzia, które iskrzy. Powstaje pożar niezauważony przez wykonującego prace, co prowadzi do strat w mieniu o wartości przekraczającej 15 milionów złotych. Użyte narzędzie było w instrukcji bezpieczeństwa prac wskazane jako zabronione. Rutyna czy silna wiara we własną sprawność? Cokolwiek by to było, sprawiło, że doświadczony pracownik po wielu latach bezszkodowych czyni swojego pracodawcę formalnym sprawcą szkody, mocno nadszarpuje jego reputację i w zasadzie stawia na skraju bankructwa. Suma gwarancyjna jego polisy OC nie była mała, bo opiewała na 1 milion Euro. Jak się okazuje, zbyt mało. Przy rocznych przychodach (nie mylić z zyskiem) około 10 milionów złotych szanse na zaspokojenie roszczeń poszkodowanego nikłe. A jak w tym odnajdzie się poszkodowany , czy będzie zadowolony z uruchomienia swoich polis majątkowych?  

Po takim zdarzeniu dla tych dwóch przedsiębiorców jest jasne że polisa OC ma sens. Dla obu stron.

Producent już wie, że relacje rzecz ważna, portfolio doświadczeń kontrahenta też dużo mówi, ale rozumiejąc wartość swojego biznesu musi wymóc na tych, których do siebie zaprasza, aby w razie wypadku byli wypłacalni np. poprzez odpowiednią umowę ubezpieczenia OC. A co z nim samym? Czy, gdy już dostrzegł niefrasobliwość innych, może na tym przykładzie ocenić siebie i jeszcze raz pomyśleć, czy on sam nie jest podatny na bycie sprawcą? Może zada sobie pytanie, dlaczego nikt z jego pracowników nie zareagował? Może będzie musiał stwierdzić, że nikt z jego pracowników nie nadzorował tych prac? Kolejnym krokiem może być refleksja, dlaczego nie nadzorował prac dotyczących kluczowych procesów w firmie? Dla wielu powinny to być wystarczające dowody, że w najlepiej zarządzanym biznesie jest przestrzeń nie dostrzegana – swoiste… „martwe pole”.  

(Nie)zła sum(k)a

Skąd wzięła się suma -gwarancyjna w wysokości 1 miliona Euro u naszego sprawcy? Czy gdy zawierano umowę ubezpieczenia zastanawiano się, na jakie mienie osób trzecich w codziennej pracy może oddziaływać ubezpieczony? Być może, ale pewnie ostatecznie uznano, że ich własna skala usługowej działalności nie jest tak wielka, aby wymagała kwot, które są obce ich biznesowi. Założyłbym nawet, że ktoś mógł pójść starą, ale na manowce wydeptaną ścieżką i postąpił wg zgubnej logiki: skoro kontrakt wart 1 milion to i suma gwarancyjna 1 milion… A skąd ta wydeptana na manowce ścieżka? Czy aby nie stąd, że skoro OC to taka „gwarancja” na… źle wykonana pracę, na brak zapłaty, na opóźnienia, a gwarancja powinna być warta tyle, ile jest wart towar czy usługa, to i suma gwarancyjna w OC powinna odzwierciedlać takie właśnie podejście i nie musi być wyższa niż wynagrodzenie z  zawartej umowy. Brzmi logicznie, tylko że co do zasady nie jest zgodne z prawdą o potencjalnej wartości należnego odszkodowania, poza nielicznymi wyjątkami ograniczeń wpisanych wprost w umowy.

Jak widać OC „dużego ryzyka” to niekoniecznie OC większe niż „małego ryzyka”. I chociaż to ci mniejsi i słabsi finansowo powinni się lepiej zabezpieczyć, to wciąż rzadko tak się dzieje. Po zrealizowaniu się nota bene prawdziwego scenariusza, jak ten opisany wyżej, promocja ubezpieczeń OC może wyjść właśnie od tych dużych. To oni świadomi swojej wartości (nierzadko odzwierciedlonej w opiewającej na miliony Euro sumie ubezpieczenia ogniowego) mogą wymóc na swych dostawcach usług czy towarów zainteresowanie się problemem i dostrzeżenie skali. Dla dobra obu stron. Przymuszony też ma szansę być wdzięczny, że został skutecznie zmuszony do wykupienia polisy z odpowiednią sumą gwarancyjną. Ten z przykładu by był…

Quo vadis?

Z ubezpieczeń OC niekomunikacyjnych na polskim rynku rocznie likwidowanych jest ponad 200.000 szkód. To tylko w 2016 roku oznaczało ponad 700  mln złotych wypłat w ramach odszkodowań. Tu siłę ubezpieczenia widzą dwie strony – zarówno sprawca, jak i poszkodowany, więc oddziaływanie mamy podwójne. To, że już dziś stanowią realny wkład, smar dla gospodarki, pokazują twarde dane więc pasują nam do prowadzonej ostatnio przez Polską Izbę Ubezpieczeń kampanii pod hasłem #dziękiubezpieczeniom. Jeśli te fakty będziemy stymulować, to realnie duże ryzyka OC będą dostrzegane nie tylko jako odbicie ogniowej perspektywy, czyli klasycznie: duży zakład, duża wartość, duże ryzyko. Wtedy wręcz przeciwnie mamy szansę na pokazanie ich jako samoistnego ryzyka nacechowanego ekspozycją, której nie oddaje wartość majątku na polisie ogniowej, ani wielkość floty, a… splot oddziaływań, jakie przedsiębiorca może wytworzyć na swoje otoczenie.

Autorzy

Kamil Bara

Kamil Bara

Dyrektor ds. Ubezpieczeń Odpowiedzialności Cywilnej