27 lipca 2015 r. pożar spalił zakład firmy Coko Werk.
Tego dnia rano produkcja rozpoczęła się normalnie, jak co dzień. Wtryskarki wytwarzały ogromne ilości elementów z tworzyw sztucznych, które następnie przejeżdżały do sąsiadujących fabryk produkujących przede wszystkim pralki i suszarki. W fabryce w tym czasie pracowało 100 osób.
Około godz. 9.15 jeden z pracowników zauważył pożar w części magazynu, gdzie składowano pudła kartonowe oraz folię z tworzyw, sztucznych służące do pakowania gotowych elementów. Pracownicy próbowali ugasić pożar przy pomocy gaśnic oraz wodą z hydrantów wewnętrznych. Okazało się to bezskuteczne. Straż pożarna wezwana została o godz. 9.24, a pierwsze samochody strażackie pojawiły się na terenie zakładu już po 2 min. W międzyczasie, widząc szybko rozprzestrzeniający się pożar zadecydowano o ewakuacji wszystkich pracowników z pomieszczeń zakładu. Na szczęście, nikomu się nic nie stało.
Budynek w zasadzie przestał istnieć po około godzinie od zauważenia pożaru. Pomimo przyjazdu aż 33 jednostek gaśniczych, nie udało się uratować części produkcyjno-magazynowej zakładu, zajmującej powierzchnię 6700 m2, zbliżoną swoimi rozmiarami do boiska piłkarskiego. Ze względu na wysoką temperaturę i ogromne ilości dymu, działania straży pożarnej zostały ograniczone do zabezpieczenia obiektów sąsiadujących przedsiębiorstw, tak aby ogień nie rozprzestrzenił się poza płonącą fabrykę.
O godz. 15.30 tego samego dnia, z terenu zakładu odjechał ostatni samochód straży pożarnej. Pożar został ugaszony, ale z fabryki pozostało niewiele…
Budynek fabryki przedstawiał obraz apokaliptyczny. Ściany zewnętrzne, wykonane z blachy, były z jednej strony obiektu wybrzuszone na zewnątrz tak, jakby w środku panowało gigantyczne nadciśnienie mające je wypchnąć. Z innych stron, fragmenty blachy ze ścian były pozrywane. W środku stalowa konstrukcja stropodachu oraz regały wysokiego składowania pozwijane były od wysokiej temperatury niczym karnawałowe serpentyny. Gdzieniegdzie można było odnaleźć stalowe formy do wtryskarek, stojące obok maszyn, jakby przygotowane do zainstalowania. Z budynku wystawały betonowe słupy nośne, sprawiając wrażenie nienaruszonych przez żywioł.
Część biurowa wydawała się nietknięta przez ogień. Podobnie wyglądały stalowe silosy na granulat stojące na zewnątrz budynku, od strony głównej bramy wjazdowej. Część techniczna hali z transformatorami i innymi urządzeniami pomocniczymi również była nieuszkodzona. Murowane i żelbetowe fragmenty budynku, oddzielające te części od spalonej reszty, nie poddały się wysokiej temperaturze panującej w czasie pożaru.
Czas związany z uprzątnięciem terenu ze zniszczeń spowodowanych pożarem oraz odbudowa wraz z zainstalowaniem maszyn, urządzeń i uruchomieniem produkcji zajęła dla jednych aż, dla innych tylko niecałe 16 miesięcy. Europejski rynek producentów wtryskarek został co prawda zaskoczony zwiększonymi zamówieniami, co trudne było do przewidzenia przed pożarem, ale nie spowodowało to opóźnienia w ponownym uruchomieniu produkcji.
Odbudowano halę i zainstalowano systemy przeciwpożarowe zgodnie z wymaganiami najlepszych praktyk technicznych dla tej branży. Budynek produkcyjno-magazynowy podzielony został na 2 strefy pożarowe, ścianą żelbetową, która już raz pokazała, że nie poddaje się niszczycielskiej sile płomieni. Całość zabezpieczono instalacją tryskaczową. Z dawnego obiektu niezmieniona pozostała, nieuszkodzona w pożarze, część biurowa oraz silosy.
Patrząc na nową fabrykę, zastosowane rozwiązania budowlane oraz zabezpieczenia przeciwpożarowe i porównując stan obecny z nieistniejącym już spalonym obiektem można Coko Werk porównać do mitologicznego odrodzonego Feniksa, w dodatku w mocno unowocześnionej i ulepszonej formie.
Inżynier oceny ryzyka, zajmuje się oceną ryzyk majątkowych i zysku utraconego. Absolwent Szkoły Głównej Służby Pożarniczej. W Grupie ERGO Hestia od 1994 r.